399. Up where we belong

Głośny dźwięk budzika wyrwał Martę ze snu.

– Nieeee – jęknęła, wyłączając go i z powrotem zakopując się pod kołdrą.

– Co się dzieje? – wymamrotał półprzytomnie Jimmy. – Ktoś dzwonił?

– Rzeczywistość – odpowiedziała niechętnie Marta. – Znaczy budzik. Muszę w końcu wrócić do pracy… 

Jimmy otworzył oczy, obrócił się na bok, żeby spojrzeć na Martę.

– Chcesz dzisiaj jechać na uczelnię? – zapytał.

– Dopiero jutro. Za to dzisiaj muszę pogadać z Brianem, ustalić, czym mam się najpierw zająć. To dopiero jak u nich zacznie się dzień, ale najpierw powinnam się choć trochę przygotować. Przysłał mi tonę maili, a nawet ich jeszcze nie przeczytałam – skrzywiła się. 

Jim odnalazł pod kołdrą rękę Marty, splótł jej palce ze swoimi. 

– Nie chcę – szepnął. – Nie chcę stąd wychodzić, nie chcę znowu mierzyć się ze światem. Ten ostatni tydzień… 

– Wiem – uśmiechnęła się. – Był idealny. I najchętniej zostałabym tu z tobą na zawsze, ale tak się niestety nie da.

– Nie da – potwierdził z ciężkim westchnieniem.

– Ale Jimmy… – popatrzyła mu w oczy – umówmy się, że jeśli poczujemy, że coś się psuje, że zaczynamy się gubić, oddalać od siebie, zrobimy to znowu.

– Wyłączymy telefony, zrzucimy ciuchy i na tydzień zamkniemy się w sypialni?

– Tak. Dopóki znowu nie odnajdziemy tego, co mamy teraz. Tej bliskości. Róbmy to zawsze, kiedy będziemy tego potrzebować.

– To może jutro? – zaproponował Jimmy i oboje się roześmiali. 

– Wstajemy! – zarządziła Marta i to ona pierwsza się podniosła. – A ty jakie masz plany na najbliższe dni?

– Mam dzisiaj terapię – powiedział cicho. – Zamierzałem ją odwołać, ale chyba lepiej nie – też wreszcie wstał z łóżka i rozejrzał się po sypialni. – Muszę się ubrać – jęknął, jakby wymagało to od niego nadludzkiego wysiłku. 

– Wparuj nago do tego terapeuty – zaśmiała się Marta, podnosząc z podłogi porzucony tam dawno temu szlafrok i zakładając go na siebie. – To facet, tak w ogóle? Czy kobieta?

– Kobieta.

– Naprawdę? – zdziwiła się. – Spodziewałabym się, że zapiszesz się do faceta.

– Zapisałem się tam, gdzie były wolne miejsca.

– I jaka ona jest?

– Nijaka – Jimmy wzruszył ramionami. – Nieokreślony wiek, nieokreślony wygląd. Wtapia się w ścianę – spróbował się roześmiać, ale kiepsko mu to wyszło.

– A… – zaczęła Marta, ale zaraz jej przerwał:

– Nie pytaj mnie na razie o terapię, ok? – podszedł do niej, wtulił się w nią. – Jeszcze nie teraz.

Skinęła tylko głową i zmieniła temat:

– To co najpierw? Prysznic, śniadanie?

– Wspólny prysznic? – wymruczał, całując ją.

– Taa, najpierw wspólny prysznic, a potem nie wyjdziemy stąd do jutra – zaśmiała się. – Ja prysznic, ty śniadanie – zadecydowała. – Idziemy!

– Jesteś okrutna – przez chwilę jeszcze trzymał ją w ramionach. – Ale niech ci będzie. Ogarniemy co musimy, zakupy też jakieś zrobię, za to wieczorem… – znacząco zawiesił głos.

– Wieczorem i przez pół nocy – obiecała, a potem uciekła do łazienki.

*

– Przerażasz mnie, Brian – westchnęła do telefonu Marta. – Widzieliśmy się tuż przed świętami i miałeś jedynie mglistą wizję tego, co miałabym dla ciebie robić. A teraz jest tuż po świętach, a ty zarzucasz mnie całą długaśną listą spraw do załatwienia!

– Nie jest tuż po świętach, tylko 2 stycznia – poprawił Brian. 

– To faktycznie dużo zmienia – zaśmiała się. – Koniec grudnia spędza się z rodziną, a nie na pracy!

– Można i na tym, i na tym  – odparował. – A ty nie marudź tyle, tylko powiedz mi, czy to w ogóle jest realne.

– Nie wiem… – spojrzała na otwarty na ekranie laptopa plik. – Zdajesz sobie sprawę, że to wygląda na jakąś objazdową wycieczkę po niemal całej Europie? Naprawdę chcesz, żebym w każde z tych miejsc pojechała? Nie da się tego załatwić zdalnie? 

– Trochę może by się dało.

– Trochę… – powtórzyła bezsilnie. – Dobra, ja to widzę tak. Zaczniemy od Paryża, ale pojadę w lutym, jak będzie konferencja. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, ok?

– Może być – zgodził się Brian.

– W międzyczasie ogarnę kilka innych miejsc, w sensie napiszę do nich, złapię jakieś kontakty i spróbuję się z nimi poumawiać. Ale połowę robisz ty! 

– Ok – zaśmiał się. – Wybierz, co tam chcesz, a resztę mi odeślij. 

– No i super. Zdzwonimy się za tydzień – powiedziała. – Cześć.

Rozłączyła się, odchyliła na krześle i głęboko odetchnęła. Jedna rzecz do przodu. Zamknęła laptopa, wstała i zaczęła sprzątać ze stołu naczynia po śniadaniu, których nie chciało im się pozbierać rano. Nie zamierzała już dzisiaj myśleć o pracy. Chciała zająć się sobą, domem. Jimmy pojechał na terapię i do sklepu, a ona dopiero teraz uświadomiła sobie, że pierwszy raz odkąd znów tu zamieszała, jest w domu sama na dłużej niż kwadrans. Szybko włączyła zmywarkę, a potem wybrała się na spacer. Najpierw do salonu. Zajrzała do kilku szafek i szuflad, zmiotła kurz z zapomnianych kątów i pozbierała pochowane tam wspomnienia. Potem weszła po schodach na piętro. Otworzyła po kolei każde drzwi, począwszy od pokoju Aimee, a skończywszy na sypialni. 

Wciąż nie w pełni wierzyła, że tu jest. Że znowu może nazywać to miejsce swoim domem. Od jej powrotu z Nowego Jorku wszystko było tak intensywne, że nie miała nawet czasu, żeby w pełni się rozpakować. Kartony z jej rzeczami wciąż stały w korytarzu, a pod oknem w sypialni straszyła rozbebeszona walizka, z którą była w Stanach. Do tej pory nie potrzebowała ubrań, ale jutro musiała przecież coś na siebie założyć. Rozpakowała walizkę, część rzeczy odłożyła do szafy, a resztę zniosła na dół, do piwnicy i zaczęła wrzucać je do pralki.

Prozaiczna czynność. Dom jest tam, gdzie pierze się swoje brudy. 

Pierwszą łzę otarła, nie w pełni nawet rejestrując, że w ogóle poleciała. Potem drugą, trzecią. A później już nie była w stanie przestać płakać.

*

– Marta? – Jimmy stanął w progu pralni. – Marta?! – zawołał z przerażeniem. Nie było go tylko kilka godzin, a ona teraz siedziała w piwnicy na podłodze i… Nie mógł nawet nazwać tego płaczem. Ryczała. – Marta! – klęknął obok niej na podłodze. – Co się stało?!

– Nic… – wydusiła z siebie z trudem.

– Nie rób mi tego – objął dłońmi jej twarz. Próbował spojrzeć jej w oczy, ale uparcie wpatrywała się w podłogę. – Marta… Przerażasz mnie, wiesz? – szepnął. 

– Naprawdę nic – mocno zacisnęła powieki, a potem w końcu podniosła głowę, popatrzyła na niego. – Nic złego się nie stało, po prostu…

– Po prostu co? – spytał natarczywie. – Rozpaczasz, jakby świat się kończył – usiłował otrzeć jej łzy, ale nieprzerwanie leciały nowe.

– To wszystko moja wina – wykrztusiła.

– Twoja wina? Co jest twoją winą?

– Wszystko! To, że wtedy… Że wyjechałam, że to wszystko się stało! Zmarnowałam nam cztery lata! 

– Marta… – westchnął. – Za dużo seksu, za mało rozmów – wymamrotał. – Chodź – podniósł się z podłogi, ciągnąc ją ze sobą. Wziął ją za rękę, poprowadził schodami na górę, do salonu. Posadził ją na kanapie, a potem usiadł obok i mocno ją objął. Nadal płakała, ale z każdą chwilą coraz ciszej i słabiej. – Już? – zapytał łagodnie, kiedy wydawało mu się, że w końcu się uspokoiła. – Posłuchasz mnie teraz?

– Czemu ja to wtedy zrobiłam? Po co wyjechałam? Dlaczego…

– Cii – przerwał jej. – Marta… – obrócił ją przodem do siebie. – Coś ci się porąbało, wiesz? – uśmiechnął się do niej. – Pamiętasz w ogóle, co się wtedy między nami działo? Zrobiłaś to, co musiałaś. Wyjechałaś, bo to było najmądrzejsze posunięcie. Naszego związku nie dało się uratować. Próbowaliśmy wiele razy. Nie jestem nawet w stanie zliczyć, ile dawaliśmy sobie tych szans. Nie zmarnowałaś nam czterech lat. Powiedziałbym nawet, że nas wtedy uratowałaś. Naprawdę niewiele brakowało, żebyśmy się znienawidzili. 

– Ale…

– Ale co? – wsunął dłoń w jej włosy. – Musiałaś pożyć beze mnie. Bez nas. Potrzebowałaś tego. Czasu dla siebie. Na twój rozwój, na odkrywanie świata, na zrozumienie czego pragniesz i gdzie chcesz być. Przyznaję, że trochę długo ci to zajęło – wykrzywił się zabawnie, próbując ją rozbawić – ale w końcu wróciłaś tutaj, do mnie. I teraz przynajmniej już wiesz, że nigdzie nie będzie ci tak dobrze jak ze mną. A ja – wyprężył się dumnie – zawsze będę mógł tego użyć jako argumentu, kończącego każdą kłótnię. Sama tego chciałaś.

– Może masz rację… 

– Może?

– Wiem, że masz, ale i tak… – jej twarz wykrzywiła się w powstrzymywanym płaczu. – Mam wrażenie, że mogłam wtedy postąpić inaczej. Że gdybym bardziej się postarała, to wszystko dałoby się jakoś ułożyć, naprawić… Pamiętam ten jeden moment… Czekałeś na mnie wtedy u Agi i Kaya… Poszliśmy do parku… Powiedziałam ci wtedy… najpierw że ja i on… – urwała. – A potem, że wyjeżdżam. Pamiętasz?

– Tak – odparł bardzo cicho Jimmy. – Chociaż wolałbym o tym zapomnieć.

– Wtedy… odwróciłeś się wtedy, odszedłeś. Patrzyłam, jak odchodzisz. To była ta chwila, kiedy wszystko nieodwołalnie się skończyło i pamiętam, jak pomyślałam, że jestem głupia. Że to największy błąd w moim życiu, bo nigdy już nie poczuję czegoś takiego. Że nikt nigdy nie będzie mnie kochał tak jak ty – na moment zamknęła oczy, a kiedy znowu je otworzyła, chwyciła go za rękę. – Przepraszam, Jimmy. Za to wszystko, co się wtedy stało. I za to co zrobiłam… Wiesz, o czym mówię…

Milczał długo. Siedzieli obok siebie w zapadającej ciemności styczniowego wieczoru. To było tak dawno temu, ale jeśli o coś jeszcze miał do niej żal, to właśnie o to. O Patricka.

– Mam pewną propozycję – powiedział w końcu Jimmy. – Właściwie dwie.

– Tak? – spytała niepewnie.

– Po pierwsze, oddzielmy to. To co się działo między nami wtedy, od tego co tworzymy teraz.

– A tak się w ogóle da?

– Nie mówię, że mamy zapomnieć – mocniej ścisnął jej dłoń. – Wręcz przeciwnie, musimy pamiętać, żeby nie powtórzyć tamtych błędów. Rozmawiajmy o tym, jeśli będziemy tego potrzebować. Ale umówmy się, że nie będziemy sobie wyciągać starych win, zrzucać ich na siebie nawzajem po raz kolejny. To już było. Przerobiliśmy to wszystko. Przestańmy się za to przepraszać.

– Mam wrażenie, że ja nigdy cię nie przeprosiłam i że…

– To było dawno temu, Marta – przerwał jej. – Naprawdę dawno temu. A ty chyba bardziej wybaczyłaś mi niż samej sobie…

– Nie wiem… – spuściła wzrok. – Ale ostatecznie rozpadliśmy się po tym, co ja zrobiłam i… – zawahała się.

– Moja druga propozycja jest taka, że… Jak już o tym rozmawiamy, to mówmy wprost. Rozumiesz, o co mi chodzi? Żebyśmy nie ukrywali tego, co wtedy sobie robiliśmy, pod jakimiś niedopowiedzeniami, zastępczymi określeniami. Nazywajmy to po imieniu. Wszystko to, co było złe. Słowa mają moc. Skręca mnie w środku za każdym razem, jak o tym myślę, jeszcze bardziej, jak mam o tym mówić, ale potrafię przyznać, że cię biłem.

– Nie – zaprotestowała gwałtownie Marta.

– Nie?

– Słowa mają moc, z tym się zgadzam. Dlatego muszą być odpowiednie. A te, których ty użyłeś, nie oddają tego, co naprawdę się wtedy działo. Nie biłeś mnie, Jimmy – stwierdziła stanowczo. – Uderzyłeś. Raz.

– Dwa – poprawił. 

– Nawet jeśli, to i tak nie kwalifikuje się na bicie – skrzywiła się. – Wszyscy, jak teraz próbowali mi wyperswadować związek z tobą, używali właśnie tego słowa. 

– Wszyscy? – zapytał.

– Fred, Paddy, Aga.

– Aga? – tylko to imię go zdziwiło.

– Usiłowała mnie pocieszyć. I przekonać, że marzę o wyjeździe do Singapuru. Nieważne. Jimmy… – Marta wzięła głęboki wdech. – Rozumiem, do czego zmierzasz z tym mówieniem wprost. Mój największy grzech. Paddy, wiadomo – przyznała bez wahania. – Ale nie wiem, jak to nazwać. Że cię zdradziłam? To chyba nie oddaje wszystkiego, prawda? I też wydaje się jakieś pokrętne… 

– Trochę. 

– To jak chciałbyś, żebym o tym mówiła? – spojrzała na niego. – Że uprawiałam z nim seks? – jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Zabrała dłoń z uścisku Jima, odsunęła się od niego kawałek.

– Wydawało mi się wtedy, że wszystko da się jeszcze uratować – powiedział cicho Jimmy. – Że się dogadamy. A ty…

– A ja wiedziałam już, że tak nie będzie. Pamiętasz, jak… – zaczęła, ale zaraz urwała, przygryzła wargę.

– Jak co?

– Jest sens w ogóle do tego wracać? – zapytała, patrząc na niego niepewnie. 

– Skoro zaczęliśmy o tym rozmawiać, to najwyraźniej jest. Tobie to ciąży, mi… szczerze mówiąc też. Niezbyt przyjemny temat, ale zróbmy to, przegadajmy go i zapomnijmy. 

Marta poprawiła się na kanapie, odsuwając się od Jima jeszcze bardziej.

– Nie uciekaj – poprosił, wyciągając do niej rękę. – Jesteśmy w tym razem. A jak będziesz mówić o nim, to będzie mi łatwiej, jeśli będziesz blisko. 

– Mi będzie trudniej – uśmiechnęła się blado, ale jednak wróciła na miejsce obok niego, oparła głowę o jego ramię. – Pamiętasz, jak poszliśmy razem na kolację, przyniosłeś mi konwalie? Mieliśmy się pogodzić, ja miałam wrócić do domu.

– Pamiętam. Nic z tego nie wyszło.

– Tamtej nocy przyjęłam propozycję z Nowego Jorku. Że pojadę tam na rok. I w tamtym momencie po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że to koniec.

– A on? – zapytał Jimmy. – Jaki miał udział w tym końcu?

– Z Paddym spotkałam się dopiero później – Marta zaczęła wolno wyrzucać z siebie zdanie po zdaniu. – Był w równie kiepskim stanie jak ja, może nawet gorszym. Stracił dziecko, Lucy odeszła. Wrócił z Etiopii, poznał Melaku wtedy. Ja mieszkałam u Agi i Kaya, byli cudowni aż do przesady – przewróciła oczami. –  Miałam poczucie, że obserwują każdy mój grymas. Bardzo chcieli coś zrobić, pomóc mi, nam. Twoje rodzeństwo też wydzwaniało z poradami. W pracy Fred nieustannie mi truł o tym, jaką wielką szansą jest Nowy Jork i że nie mogę tego zmarnować. To był jakiś obłęd.. A Paddy… On jako jedyny nie komentował, nie wtrącał się… O Lucy ani o tobie prawie nie rozmawialiśmy. Gadaliśmy o wszystkim innym, piliśmy wino. W pewnym momencie zaczęliśmy żartować z tego, że ja chciałam uwieść jego, on mnie… Próbował mnie pocałować wtedy. Albo może oboje próbowaliśmy to zrobić? Skończyło się na tym, że jedynie parsknęliśmy śmiechem, a potem zaczęliśmy ryczeć. 

– Naprawdę? 

– Może to ten moment mnie zmylił? Poczułam, że ta relacja jest… taka bezpieczna. Że nic tam się nie wydarzy, że mogę się z nim widywać. Że naprawdę jesteśmy jedynie przyjaciółmi… – zamyśliła się na moment, ale zaraz kontynuowała: – Potem był dzień jego ślubu. Przyjechałam do niego. Myślałam, że mnie wywali, jak zobaczył, co przywiozłam.

– To znaczy?

– Głupie filmy. “Uciekająca panna młoda”, “Kocham Lucy”, “Teksańska masakra piłą mechaniczną”.

Jimmy parsknął śmiechem. Marta też się uśmiechnęła. Usiadła teraz bokiem, tak żeby móc patrzeć na jego twarz. Głowę położyła na leżącej na oparciu kanapy ręce Jima, a on od razu zaczął głaskać ją po włosach.

– A potem była ta cała impreza… – Marta westchnęła ciężko. – Gala charytatywna. Poprosił, żebym z nim poszła. Zgodziłam się. Wszystko było lepsze niż siedzenie wieczorem u Agi i Kaya i płakanie. Ty się nie odzywałeś…

– Ty do mnie też nie – wtrącił Jim, a Marta jedynie wzruszyła ramionami i mówiła dalej:

– Po gali wróciliśmy do niego do domu. Zostawiłam tam samochód, rzeczy. Paddy zaproponował, żebym została na noc, bo prowadzić i tak nie mogłam. I wtedy… – przerwała, spojrzała uważnie na Jima. – Jeśli mam przestać…

– Nie.

– Na pewno? Bo minę masz taką, że zaczynam się bać.

– Mnie? – zaniepokoił się.

– Nie – pokręciła głową. – Zaczynam się bać, że znowu cię zranię.

– To było dawno temu – spróbował się uśmiechnąć. – Znam przecież koniec tej historii. Gdybym miał z tym problem – zawahał się przez sekundę – nie byłoby nas tutaj. Ale chcę wiedzieć, co wtedy do tego doprowadziło. To ważne.

– Nie wiem, co do tego doprowadziło. Zepsuty zamek w sukience chyba… Nie byłam w stanie sama go rozpiąć, Paddy mi pomógł i… – znów urwała w pół zdania. – Fatalnie się czuję, mówiąc ci o tym wszystkim – przyznała.

– Słuchanie też nie jest zbyt komfortowe – powiedział cicho Jimmy, wciąż głaszcząc ją po włosach. – Dokończ.

– Oboje byliśmy mocno wstawieni… Stało się. Nie było tam żadnych romantycznych uniesień, głębokich rozmów. 

– A co było? – spytał ledwo słyszalnie.

– Nic… Śmialiśmy się dużo… To było takie… – pokręciła głową – brakuje mi odpowiedniego słowa…

– Przyjacielskie, co? – podsunął kwaśno Jimmy.

– W pewnym sensie… To źle brzmi, wiem – zamknęła oczy, nie była w stanie teraz na Jima patrzeć. – Jeśli mam być całkowicie szczera…

– Bądź.

– To był najdziwniejszy seks w moim życiu – skrzywiła się. – A rano pojawiłeś się ty.

– Tak… – Jimmy zabrał swoją rękę z jej włosów. – Zobaczyłem cię tam, ale nie wierzyłem, że naprawdę z nim spałaś.

– Zjawiłeś się po… ile wtedy minęło? Tygodniu milczenia? Dwóch tygodniach? Nie pamiętam już. Wparowałeś mu do domu. To było koszmarne.

– A ty zwiałaś – wytknął jej – nawet nie miałaś odwagi, żeby… 

– Nie – przerwała mu. – Byłam gotowa z tobą rozmawiać, ale nie w tamtym momencie. Musiałam wyjść, bo nie mogłam się spóźnić.

– Dokąd? – zdziwił się.

– Do konsulatu. Tamtego dnia pojechałam do Monachium po wizę.

–  Szukałem cię po całym mieście. Na uczelni, u Manfreda w mieszkaniu, w końcu u Kaya… 

Marta podniosła się z kanapy. Odeszła kilka kroków i stanęła tyłem do Jima.

– Nie chcę się usprawiedliwiać – powiedziała cicho. – Zresztą nawet nie da się tego usprawiedliwić. To było paskudne, obrzydliwe i nie powinno było się zdarzyć. Ale… Z jednej strony wiedziałam już wtedy, że z nami koniec, jednak z drugiej cały czas chyba miałam nadzieję. Że coś się jeszcze zmieni, że stanie się cud. Dopiero ta noc sprawiła, że nie było już odwrotu. Po tym co się stało, nie mogłam cię prosić o kolejną szansę, nie mogłam odwołać wyjazdu do Nowego Jorku… To było przerażające, ale miałam też poczucie, że to dobrze. Że trzeba to wreszcie skończyć, bo ta ciągła huśtawka między nami do niczego już nie prowadziła. 

– Bo trzeba było to skończyć. 

– Ale patrząc na to teraz… – mówiła dalej, w ogóle chyba nie rejestrując, co powiedział Jim. -Byłam taka durna! Kochałam cię! Mogłam przyjąć ten głupi pierścionek!

– Nie mogłaś, Marta – Jimmy podszedł do niej, stanął za jej plecami. – Nie udałoby się. Doszliśmy do ściany wtedy. Boję się nawet myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdybyś nie wyjechała. 

– Straciliśmy przeze mnie tyle lat… 

– Nie – objął ją od tyłu, oparł brodę na jej ramieniu. – Mówiłem ci już. I tak byśmy je stracili. A dzięki temu, że wtedy potrafiłaś odejść, mamy jeszcze szansę teraz. 

– Przepraszam.

– Marta – westchnął. – Mieliśmy skończyć z przepraszaniem. Wybaczyliśmy sobie przeszłość. Ja ci wybaczyłem – podkreślił. – Cieszę się, że o tym porozmawialiśmy, że mi to wszystko opowiedziałaś i to w takiej wygładzonej i nawet zdatnej do przełknięcia wersji – dodał, starając się, żeby to zabrzmiało lekko, może nawet żartobliwie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że całej prawdy nigdy nie pozna. Nie chciał jej znać. – Pewnie będziemy jeszcze wracać do różnych sytuacji z przeszłości, ale… może już nie do tego, co? Wolałbym nigdy więcej nie słyszeć o twoich dziwnych seksach. Ble i fuj.

Roześmiała się. Obróciła głowę i ich twarze się zetknęły. 

– Zaskakujesz mnie, Jimmy.

– Czym?

– Wszystkim – uśmiechnęła się. – Opanowaniem, mądrością, dojrzałością.

– W moim wieku to już chyba najwyższa pora – musnął ustami jej policzek, a potem odsunął się od niej. – Wiesz, co teraz zrobimy?

– Pójdziemy na górę? 

– Nieeee – odparł przeciągle. – Dojrzałość dojrzałością, ale jednak potrzebuję trochę czasu, żeby mi te twoje ble i fuj wywietrzały z głowy. Muszę się od tego oderwać, zostawić tę rozmowę tutaj. Dlatego najpierw wykorzystamy to, że oboje jesteśmy ubrani i pojedziemy gdzieś na kolację. Co ty na to? 

– Tak – Marta z zapałem pokiwała głową. Miał rację. Musieli wyjść, zmienić otoczenie, zająć się czymś zupełnie innym niż rozpamiętywanie błędów przeszłości. – Chodźmy.

***

– Nie umiem tego robić! Nie wychodzi mi!

– Spokojnie, Melaku – Paddy odwrócił się do chłopca, uśmiechnął się zachęcająco. – Dasz radę. Musisz tylko poćwiczyć.

On i Melaku razem z kilkorgiem innych dzieci i wolontariuszy mieli dzisiaj kuchenny dyżur. Paddy właśnie zmywał naczynia, a Melaku obierał warzywa, a przynajmniej próbował.

– Ale nie wiem jak! 

– Skończę tutaj i zaraz ci pomogę – powiedział Paddy. – Daj mi jeszcze pięć minut.

– A może ja pomogę? – do Melaku podeszła ta dziewczyna. Julia? Nie, jakoś inaczej. Nadal miał problem z zapamiętaniem jej imienia… Flavia. Paddy skrzywił się na sam jej widok. Miał wrażenie, że nieustannie kreci się obok niego. Gdziekolwiek się nie pojawił, ona była w pobliżu. Często próbowała go zagadywać, pytać o różne rzeczy, a on starał się ją zbywać. Ignorować wręcz. Na pierwszy rzut oka wyglądała niewinnie. Niska, drobna. Z krótkimi nastroszonymi blond włosami wyglądała jak nastoletni chłopak. Ale miała w sobie coś, co go odrzucało.

– Nie trzeba – burknął teraz. – Już kończę.

– Przecież to nie problem – uśmiechnęła się. – Zobacz, Melaku. Łatwiej ci będzie, jak złapiesz nóż w ten sposób – wzięła chłopca za rękę, ułożyła mu ją inaczej. Melaku uśmiechnął się szeroko, kiedy jednym ruchem udało mu się obrać spory kawałek ziemniaka.

– Super! – zawołał. – Pokaż mi jeszcze raz.

Paddy zacisnął zęby, odwrócił się gwałtownie. Nie podobało mu się, że ta dziewczyna usiłuje zbliżyć się do Melaku. Świergoliła teraz do niego.

– Auu – usłyszał nagle przeraźliwy pisk Melaku.

– Co się stało?! – Paddy zostawił naczynia i podbiegł do chłopca.

– Skaleczył się – odpowiedziała za Melaku Flavia.

– Pokaż – Paddy odsunął ją niecierpliwie, kucnął i wziął chłopca za rękę. Z dwóch palców lała mu się krew. – Głęboko – mruknął.

– Boli – Melaku zacisnął usta, ledwo powstrzymując się od płaczu.

– Musimy zatamować krwawienie – powiedziała Flavia, podając Melaku kawałek papierowego ręcznika. – Trzymaj mocno, dociśnij i chodź, zrobię ci opatrunek.

– Ja mu zrobię! – warknął Paddy.

– Znam się na tym. Jestem lekarzem. 

– Akurat! – prychnął. Gdyby rzeczywiście była, to przecież już by o tym wiedział. 

– Naprawdę jestem. Zaufaj mi – na moment na niego spojrzała, a potem objęła Melaku. – Chodź.

– Paddy – chłopiec wyciągnął do niego drugą rękę i Paddy od razu ją chwycił.

– Idę z wami! – powiedział.

*

Otworzył okno w swoim pokoju i od razu poczuł papierosowy dym. Wystawił głowę na zewnątrz, rozejrzał się. Było już ciemno, ale i tak ją dostrzegł. Flavia stała na dole, opierając się plecami o ścianę budynku.

– Nadal nie potrafisz zapamiętać, że tu się nie pali? – zapytał ostro. – Ten budynek jest drewniany! A w środku są dzieci!

– Hmm? – podniosła głowę i popatrzyła na niego. – Jak się czuje Melaku? – spytała.

Paddy bez słowa zamknął okno. To był trzeci raz, kiedy widział ją z papierosem. Nie zamierzał dłużej jej kryć, ani tym bardziej z nią o tym rozmawiać. Nie będzie przecież wychowywał dorosłej kobiety. Wyszedł z pokoju i chwilę potem zapukał do gabinetu Michela.

– Nie śpisz jeszcze? – przywitał go zakonnik. Siedział przy biurku, obłożony stosami papierów.

– Ty też nie.

– Ja mam ogrom roboty. Coraz więcej wymagają od nas dokumentów, pozwoleń… – potarł oczy, a potem potężnie ziewnął. – Zaczynam się bać, że w końcu coś przegapię, nie zrozumiem i nas zamkną.

– Zamkną?! – przeraził się Paddy.

– Nie wiem – westchnął Michel. – Dziwne rzeczy się tu dzieją. Powinienem zatrudnić kogoś. Najlepiej prawnika. Tylko za co?  – zapytał retorycznie.

– Potrzebujesz…

– Nie, Paddy – przerwał mu Michel. – Robisz dla nas już i tak zbyt dużo. A ja może jestem po prostu zmęczony? Może jutro cały ten prawniczy bełkot będzie miał dla mnie więcej sensu? A ty…  – spojrzał uważnie na Paddy’ego. – Co cię do mnie sprowadza w środku nocy?

– Ta dziewczyna… – zaczął Paddy, siadając na krześle. – Flavia, tak?

– Mhmm – mruknął Michel, robiąc porządek na biurku.

– Skąd ona się wzięła?

– Dlaczego pytasz?

– Jest lekarką? – Paddy zadał kolejne pytanie.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł zakonnik.

– Tak mi dzisiaj powiedziała. Melaku się skaleczył, zrobiła mu opatrunek. Sprawiała wrażenie, że rzeczywiście się na tym zna, ale… Czyli nie jest lekarzem? – upewnił się.

– Może i jest, Paddy – Michel wzruszył ramionami. – Nie każdy kto tu przyjeżdża, od razu chwali się wszystkim wokół, czym zajmuje się na co dzień. Ty też tego nie robisz.

– Ale gdyby naprawdę była lekarzem, to przecież… – Paddy podniósł głos, ale Michel zaraz mu przerwał:

– A jaka to różnica kim ona jest? – spytał spokojnie.

– Żadna – wymamrotał. 

– To o co ci tak naprawdę chodzi? – Michel schował część dokumentów do szuflady, a potem wbił wzrok w Paddy’ego.

– Ona pali. Przyłapałem ją już kilka razy z papierosem. Nie chcę, żeby puściła nas wszystkich z dymem.

– I? Coś jeszcze?

– Cały czas kręci się koło Melaku. I koło mnie. Jak mamy dyżur w kuchni, to i ona tam jest. Jak sprzątamy, to i ona to robi. Jest na każdej wycieczce, na którą my idziemy.

– Jak pewnie i połowa pozostałych wolontariuszy – odparł Michel. – Aż tak dużo was tu nie mamy.

– Ale to tylko ją cały czas widzę obok! – wyrzucił z siebie Paddy – Zagaduje mnie i…

– Poczekaj, Paddy. Co ty próbujesz przez to powiedzieć? Sugerujesz, że jest twoja fanką?

– Nie wiem. Może.

–  Jeśli jest i przypadkiem spotkała cię tutaj, to musi być zachwycona. Nic dziwnego, że usiłuje się do ciebie zbliżyć.

– Ale ja tego nie chcę! – oburzył się Paddy. – I przede wszystkim nie chcę, żeby zbliżała się do Melaku!

– Dlaczego nie? – Michel wciąż mówił cicho i spokojnie. – Flavia jest tu krótko, ale już odwala kawał dobrej roboty, wiesz? Dzieci bardzo ją polubiły. Jeśli potrzebujesz, to porozmawiam z nią o tobie, zapytam, czy wie kim jesteś. I dopilnuję, żeby miała inny grafik dyżurów niż ty. Tak?

– Tak – Paddy z satysfakcją pokiwał głową, ale kiedy Michel znowu głośno ziewnął, nagle poczuł się głupio. Co on robił? Dokładał Michelowi pracy, bo… Właściwie dlaczego? Ta dziewczyna nie robiła przecież nic złego… Jedynie go irytowała. – Znaczy nie, Michel – poprawił się. – Nie rób nic. Masz wystarczająco dużo na głowie. Sam się tym zajmę.

– Na pewno?

– Tak, oczywiście. Słuchaj, może powinieneś jutro wziąć sobie wolne przedpołudnie? – zaproponował. – Wyśpij się, odpocznij. Brat Roman poprowadzi poranną mszę, a ja ogarnę resztę.

– Nie trzeba, Paddy.

– Musisz zadbać o siebie, Michel. Wyglądasz na wykończonego – powiedział Paddy i dopiero teraz w pełni dostrzegł bladość przyjaciela i wielkie cienie pod jego oczami. – Odpuść sobie na chwilę. Nie pomożesz nikomu, jeśli nie będziesz miał na to sił.

– O moje siły się nie martw – uśmiechnął się z trudem Michel. – Bóg o nie dba. Ale może rzeczywiście… – westchnął. – Poradzisz sobie rano beze mnie?

***

– Jestem strasznie głodna! – zawołała Aimee, siadając przy stoliku i od razu łapiąc za menu. – Chcę wielką pizzę! Z… – urwała, zastanawiając się. – Z… Z czym ty chcesz? 

– Poczekaj chwilę, słonko – powiedział cicho Jimmy. Odebrał córkę ze szkoły, zabrał ją do ich ulubionej pizzerii. – Zaraz coś zamówimy, ale najpierw porozmawiajmy.

– O czym? – spytała obojętnie Aimee. – Jestem taka głodna! Obiad w szkole był obleśny. Wyglądał jak kupa, wiesz? Rozplaskana na talerzu kupa!

– Aimee… – Jim lekko się skrzywił. – Chcę ci coś powiedzieć. Coś ważnego. Posłuchasz, proszę? 

– Yhy – bąknęła niechętnie, wciąż wpatrując się w menu.

– Chodzi o Martę. Pamiętasz, jak wracaliśmy z Holandii? Rozmawialiśmy wtedy o niej, mówiłem ci, że Marta wyjeżdża do Singapuru i…

Aimee odłożyła menu na stolik i wreszcie spojrzała na tatę.

– Nie pojechała? – zapytała z wyraźnym podekscytowaniem.

– Nie. 

– I znowu mieszkacie razem? 

– Co? – Jim wpatrywał się w córkę z osłupieniem. – Skąd… Skąd wiesz?

– Mieszkacie? – powtórzyła piskliwie.

– Tak, ale…

– Wiedziałam! – zawołała radośnie. – To dlatego cały czas się uśmiechasz! 

– Uśmiecham? 

– Aha, ciągle! – Aimee niemal podskoczyła na krześle. – To creepy trochę – dodała po chwili. – Ale spoks.

– Co?! Słonko… Czyli… – zawahał się. – Cieszysz się?

– Pewnie! Kiedy będę mogła się z nią zobaczyć?

– No właśnie… – Jimmy wyjął telefon, sprawdził godzinę. – Marta niedługo kończy pracę, to może… Pojedziemy po nią? – zaproponował. – Weźmiemy pizzę na wynos i zjemy w domu? Co ty na to?

Aimee znów sięgnęła po menu:

– Jaką pizzę Marta najbardziej lubi? Kupimy takie dwie!

*

– Cześć, Aimee – Marta wsiadła do samochodu i od razu odwróciła się w tył, uśmiechnęła się do dziewczynki. 

– Ale fajnie! – zawołała Aimee. – Wiesz, że mamy pizze? Tata kupił trzy! 

– Wow – roześmiała się Marta. – A ja mam to – podała na tylne siedzenie kartonowe pudełko. – Deser.

– Ciastka! – ucieszyła się Aimee, otwierając pudełko. – Uwielbiam takie! Jedziemy?

– Jedziemy – potwierdził Jimmy.

Marta spojrzała wreszcie na niego.

– Hej, z tobą się jeszcze nie przywitałam – pocałowała go, a potem sięgnęła po pasy, zapięła ja.

– Jest tobą podjarana bardziej niż ja – szepnął Jimmy, wyjeżdżając z parkingu.

Marta nawet nie miała szansy mu odpowiedzieć. Aimee zarzuciła ją milionem pytań i opowieści, a kiedy tylko dojechali do domu, zaciągnęła Martę do swojego pokoju. 

*

Jimmy stanął w drzwiach pokoju i przez chwilę po prostu się przyglądał. Marta i Aimee leżały obok siebie na podłodze i chichotały. 

Nie widział się z córką od Bożego Narodzenia, ale najwyraźniej wcale ze nim nie tęskniła. Spędził z nią dzisiaj… ile? Pół godziny w pizzerii? Potem ważniejsza stała się dla niej Marta. W domu zjedli we trójkę pizzę, trochę rozmawiali, jednak Jim szybko zgubił wątek. Gadały o rzeczach, o których on nigdy nie słyszał, więc w pewnym momencie po prostu zostawił je same. 

Boże, jeszcze nigdy w życiu nie był taki szczęśliwy. Wreszcie wszystko się układało. 

Z Martą powoli wyjaśniali sobie wszystkie trudne momenty z przeszłości. Wiedział, że takich rozmów jak ta ostatnia o Patricku czeka ich jeszcze wiele, ale radzili sobie z nimi zaskakująco dobrze. Łatwo nie było, jednak na razie obeszło się bez wyrzutów i rozdrapywania ran. 

– O, Jimmy – Marta zauważyła go pierwsza. – Wróciłeś do nas. 

– Tata! – ucieszyła się Aimee. – Ciastka przyniosłeś! – poderwała się z podłogi i wyjęła mu z ręki pudełko. 

Usiadł obok nich, objął Martę ramieniem, roześmiał się na widok Aimee pakującej sobie do ust trzy ciastka na raz.

– Są przepyszne! – zawołała Aimee.

Jim też sięgnął po jedno, spróbował.

– Ej, faktycznie dobre. Gdzie je kupiłaś? – spojrzał na Martę.

– Viktor piekł.

– Ten koleś od rogalików?  – upewnił się Jimmy. – No rewelacja – wyjął z pudełka kolejne ciastko. – Zaprzyjaźniłaś się z nim? Będziesz nam częściej dostarczać takie cuda?

– A weź – skrzywiła się Marta. – Tydzień jestem w pracy, a mam wrażenie, że już z dwa kilo przytyłam. Viktor codziennie coś przynosi.

– To po co sama zjadasz zamiast się ze mną dzielić? – oburzył się zabawnie Jim. – Aimee, zaraz musimy jechać do mamy.

– A nie mogę zostać tu na noc? – zapytała dziewczynka.

– Dzisiaj? A rzeczy do szkoły na jutro? W piątek cię odbiorę i zostaniesz z nami na cały weekend, ok? 

– Niech będzie – burknęła niechętnie Aimee. – Ale resztę ciastek zabieram ze sobą!

*

– Co wam się dzisiaj stało? 

– Hmm? – mruknął Jimmy, zatrzymując się na progu domu Meike. Aimee pognała już do środka, a on stanął niepewnie, trzymając w rękach szkolny plecak córki.

– Aimee wpadła tu roześmiana od ucha do ucha – wyjaśniła Meike. – Ty też się szczerzysz.

– Naprawdę?

– Mieliście udane popołudnie? Byliście gdzieś?

– Co? A tak… trochę. Słuchaj… – zrobił krok w przód, przymknął za sobą drzwi, a plecak Aimee odstawił na podłogę. – W weekend Aimee będzie u mnie, tak?

– Nie jestem pewna – odparła Meike. – Muszę ją zabrać na zakupy. W tygodniu nie bardzo jest kiedy, a potrzebuje nowych butów narciarskich i kombinezonu. To ostatni moment, skoro w przyszłym tygodniu ma jechać.

– Dokąd jechać? – zdziwił się Jimmy.

– Wycieczka. Biała szkoła. Jadą na cały tydzień. Wiesz przecież o tym – Meike przyglądała mu się uważnie.

– Aaa… taaak… – coś mu faktycznie świtało. – Mam za to zapłacić? – zapytał.

– Płaciłeś już – przypomniała mu. – W listopadzie.

– Aha… rzeczywiście… 

– Wszystko w porządku? Jesteś jakiś… zakręcony. 

– Jasne – uśmiechnął się. – Wszystko dobrze. Aimee! – zawołał i po chwili dziewczynka w podskokach zjawiła się w przedpokoju. – Zapomniałem o twojej wycieczce – powiedział. – W ten weekend ogarniecie z mamą zakupy, więc z nami będziesz w przyszły, dobrze?

– Mhmm – Aimee skinęła głową. – Coś jeszcze? – popatrzyła na tatę wyczekująco. – Bo rozmawiam z Leą.

– Idź – roześmiał się i dziewczynka zniknęła jeszcze szybciej, niż się pojawiła.

Przez moment po jej wyjściu trwała cisza, aż Meike zapytała cicho:

– Z nami?

– Tak – potwierdził Jimmy. – Aimee już wie, więc… – spojrzał na byłą żonę. – Marta ze mną mieszka. Została w Kolonii i… wróciliśmy do siebie.

– Aha – bąknęła Meike, odwracając głowę w bok. – Aimee się ucieszyła?

– Bardzo. Zawsze się z Martą lubiły.

– Mhmm. Pamiętam. I teraz rozumiem, czemu jesteś taki szczęśliwy.

– Jestem – potwierdził, a potem zapadła cisza. Meike już się nie odezwała, a on… – Pójdę już – powiedział w końcu. – Jakby coś się zmieniło odnośnie tej wycieczki, to daj mi znać.

***

– Idziemy? – zapytał Paddy. spoglądając na Melaku. Siedzieli razem na podłodze w pokoju chłopca, obaj z gitarami. Od kiedy Melaku dostał swój instrument pod choinkę, niemal codziennie Paddy uczył go grać. A dzisiaj po raz pierwszy mieli razem wystąpić, na pożegnalnym kręgu przed wyjazdem Paddy’ego.

– Nie chcę – powiedział bardzo cicho Melaku. – I nie chcę, żebyś jutro wyjeżdżał… Naprawdę musisz?

– Muszę – westchnął Paddy. – Bardzo chciałbym z tobą zostać, ale muszę wrócić do pracy. Będę nagrywał nową płytę. Opowiadałem ci.

– Mhmm – mruknął z wyraźną niechęcią chłopiec, a potem spojrzał na swoją gitarę.

– Melaku, hej, nie myśl na razie o tym. Mamy przed sobą jeszcze cały wieczór, pół dnia jutro. Nadal jesteśmy razem! Chodźmy – Paddy pierwszy się podniósł, a po chwili Melaku dołączył do niego.

Zeszli razem na dół, do jadalni, gdzie zgromadzili się już niemal wszyscy. Usiedli obaj obok Michela.

– Zaśpiewasz ze mną? – zapytał cicho Paddy.

Melaku jedynie skinął głową. Poprawił gitarę, uważnie ułożył palce na strunach. Na razie jedyną piosenką, jaką potrafił w całości zagrać, było An Angel. Paddy chciał go nauczyć czegoś prostszego, ale Melaku uparł się i tak długo ćwiczył, aż w końcu udało mu się w miarę ją zapamiętać.

– Gotowy? – upewnił się jeszcze Paddy, a potem cicho policzył: – Raz, dwa, trzy… 

Zaczęli grać. Paddy nie spuszczał wzroku z Melaku, gotowy w każdej chwili mu pomóc. To była ta stara, najbardziej znana wersja. Melaku śpiewał partie Angelo. Nie miał aż tak dobrego głosu, chwilami fałszował, ale nie miało to znaczenia dla nikogo, a już najmniej dla Paddy’ego. Był zachwycony. I tak bardzo nie chciał wyjeżdżać, zostawiać tu Melaku. Żeby się totalnie nie rozkleić, przestał wreszcie wgapiać się w chłopca i przeniósł wzrok najpierw na Michela, a potem na resztę ich publiczności. Koledzy Melaku, Eliise i jej przyjaciółki, Niklas, w końcu zauważył też Flavię i obserwował ją przez dłuższą chwilę. Śpiewała razem z nimi. Znała każde cholerne słowo! 

Nie porozmawiał z nią. Nie zapytał, czy go zna, czy jest fanką. Skupił się na tym, żeby jej unikać. Ale teraz… On wyjeżdżał, a ona miała tu zostać. Albo inaczej: miał zostawić tu z nią Melaku.

Kiedy skończyli śpiewać i cała sala gruchnęła brawami, Paddy przeciągnął palcami po strunach. Zamierzał zagrać teraz kilka hitów. Takich, które znali wszyscy, obojętnie z jakiego kraju pochodzili. Let it be, Knockin’ on heaven’s door, Hotel California. Dobrze się bawił, jednak cały czas gdzieś z tyłu głowy zastanawiał się, co jeszcze powinien zaśpiewać. Coś, żeby sprawdzić Flavię. Może jakąś mało znaną piosenkę Kelly Family? Albo którąś ze swoich solowych płyt? 

Zagrał na gitarze początek One more song, ale szybko z tego zrezygnował. A następna piosenka, jaka przyszła mu na myśl, od razu sprawiła, że pomyślał o Marcie.

Sadly, that’s how you’re feelingSorry, my heart was deceivingI want you to know, our time had it’s reason
Long before my love was goneI felt that this would go wrong

 

Śpiewał, wpatrując się we Flavię, ale nie był w stanie stwierdzić, czy znała tekst. Przez cały utwór siedziała ze spuszczoną głową i miał wrażenie, że płacze.

*

– Damy radę, Melaku – Paddy mocno przytulał chłopca do siebie. – Naprawdę damy radę. Wielkanoc w tym roku jest szybko, już pod koniec marca. Michel wszystko organizuje. Przylecisz wtedy do mnie. To tylko dwa miesiące. Wytrzymamy. 

– Zostań – wychlipał Melaku. 

– Wytrzymamy – powtórzył raz jeszcze Paddy, kątem oka zauważając już podjeżdżający samochód. Michel miał go właśnie odwieźć na lotnisko. – Wszystko będzie dobrze. 

Nie chciał wyjeżdżać. Nie chciał wracać do Kolonii. Nie chciał nagrywać płyty. Na samą myśl o tym, że miałby rozmawiać z Pino, z Sebastianem, z Patricią, z Kathy robiło mu się słabo. Do tego jeszcze Marta, Jim, Angelo… Może jednak mógł zostać tutaj? W Etiopii, z Melaku… Co by się stało, gdyby nigdy już nie wrócił do Europy? 

– Zostań – powtórzył rozpaczliwie Melaku.

Może powinien. Tutaj przecież było jego miejsce. Tak dobrze się tu przez ostatnie tygodnie czuł.

– Nie martw się – Flavia podeszła do nich, kucnęła obok Melaku. – Zajmę się nim – uśmiechnęła się uspokajająco do Paddy’ego. 

– Ale… – zaczął ostro Paddy.

– Jedziemy! – Michel klepnął go w ramię. – Chodź. 

– Naprawdę się nim zajmę – obiecała Flavia. – Prawda, Melaku? Poradzimy sobie. 

– Musimy jechać, Paddy – ponaglił go Michel.

Ostatni raz przytulił do siebie chłopca, szepnął mu do ucha, że go kocha. Moment później siedział już w samochodzie. Kiedy odjeżdżali, widział uśmiechającą się Flavię i płaczącego w jej ramionach Melaku.

– Zatrzymaj się! – zawołał.

– Nie wydziwiaj, Paddy – odparł spokojnie Michel. – Wiem, że ci ciężko, przerabiamy to za każdym razem, jak musisz pożegnać się z Melaku.

– Zawróć!

– Nie możesz mu tego zrobić. Wrócić teraz i za pięć minut znowu odjechać. 

– Wiem, że nie mogę! – rzucił ostro. – Dlatego zostanę tu na stałe!

– Nie wydziwiaj – powtórzył raz jeszcze Michel. – I powiedz mi lepiej, co teraz zamierzasz.

Paddy westchnął ciężko. Spojrzał na swoje odbicie w bocznej szybie.

– Nagram płytę, a potem przylecę tutaj – powiedział cicho.

– Nie pytam o płytę tylko o Martę – doprecyzował Michel. – Zadzwonisz do niej?

– Nie wiem – odparł szczerze.

– Spotkasz się z nią?

– Kiedyś w końcu gdzieś na siebie wpadniemy.

– Czyli będziesz jej unikał? – Michel spojrzał na niego uważnie. – A wasza przyjaźń?

– Nie wiem! – Paddy podniósł głos. – Nie wiem, ok? – wymamrotał. – Po prostu nie wiem. 

***

– Wróciłam! – zawołała Marta, wchodząc do domu. Kluczyki od auta odłożyła na szafkę. W dni, kiedy Jim nie potrzebował samochodu, to ona jeździła nim do pracy. W pozostałe, jeśli tylko było to możliwe, Jimmy odwoził ją rano, czasem też po nią przyjeżdżał. Na razie taki układ się sprawdzał, ale i tak powinna zacząć rozglądać się za własnym autem. 

Odwiesiła kurtkę i, wiedziona zapachem, weszła do kuchni. Jima tu nie było, ale na kuchence najwyraźniej coś się gotowało. Marta z ciekawością pochyliła się nad patelnią.

– No i co mi w garach grzebiesz? – zaśmiał się Jimmy, wchodząc do kuchni. 

– Pachnie genialnie – Marta odwróciła się do niego. – Ale wygląda jakoś inaczej niż zwykle. Z czym to risotto?

– Wrzuciłem, co znalazłem w lodówce – powiedział, podchodząc do niej. Od razu objął ją w pasie, przyciągnął do siebie. Właściwie wciąż jej dotykał. Kiedy spali, siedzieli przy stole, jechali razem samochodem. Muskał jej skórę za każdym razem, kiedy tylko znajdowała się na wyciągnięcie ręki od niego. – Zmęczona? – zapytał.

– Trochę. Jutro jeszcze muszę jechać do pracy, ale pojutrze może zrobię sobie wolne? Co ty na to? Masz jakieś plany?

– Mam, niestety – skrzywił się Jimmy. Sięgnął do szafki po talerze. – Patricia dzwoniła dzisiaj. Mamy spotkanie w sprawie koncertów, płyty, comebacku.

– Pojutrze? – upewniła się Marta.

– Mhmm. Patrick wrócił z Afryki. 

– Tak? – zdziwiła się.

– Nie dzwonił do ciebie?

– Nie – Marta zrobiła krok w tył, otworzyła szufladę i zaczęła wyjmować z niej sztućce.

– To skoro planujesz nie iść do pracy, może pojedziesz ze mną do Patricii? – zaproponował Jimmy.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

– Dlaczego nie?

– Moja obecność raczej wam nie pomoże w dogadaniu się co do wspólnych występów – powiedziała, siadając na krześle.

Jimmy nałożył risotto na talerze, postawił je na stole, a potem zajął miejsce obok Marty. Bez słowa zaczęli jeść.

– Marta… – zaczął w końcu Jim.

– Hmm? – spojrzała na niego. – Pyszne. 

– Co ja mam z nim zrobić? – zapytał, wzdychając ciężko.

– Przywitaj się. Tyle.

– Tyle?

– A myślisz, że potrzeba więcej? Jak chcesz sobie nabić u niego dodatkowe punkty, to zapytaj, jak tam Melaku.

Jimmy uśmiechnął się nieznacznie.

– A jeśli Paddy pokłóci się z Angelo, to stań po jego stronie albo chociaż zachowaj neutralność.

– Nie dogadali się? – zapytał Jim.

– Kira mówi, że Angelo nawet się do Paddy’ego nie odezwał.

– Może to i dobrze? – zastanowił się Jimmy – Przynajmniej, jak comeback nie dojdzie do skutku, to zwalimy to na nich dwóch i Patricia nie będzie miała powodu, żeby wyżywać się na mnie.

– Myślę, że obojętnie kto zawini, to i tak mi się oberwie – stwierdziła ponuro Marta.

– To może jednak powinnaś ze mną pojechać? – Jim odłożył widelec, odnalazł pod stołem Marty udo. – Wiesz, pokazać, że nas wspierasz. A poza tym dawno się ze wszystkimi nie widziałaś.

– Z kim niby? Z Kathy? – prychnęła. – A właśnie…

– Właśnie co?

– Pamiętasz, jak Kathy usilnie namawiała mnie, żebym rozwaliła mu ślub?

– Taaa…

– Przez całe cztery lata, jak tylko gdzieś ją spotykałam, musiałam wysłuchiwać jej teorii o tym, że ja i Paddy jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie zdziw się, jak teraz z tym wyskoczy. 

– Przy mnie? – spytał groźnie Jim. 

– Nie wiem. Ale przy Williamie skrupułów nie miała.

– Serio? – Jimmy zmarszczył brwi. – Mówiła mu takie rzeczy? I jak on reagował?

– Jak to Will – Marta wzruszyła ramionami. 

– Mam brać z niego przykład? – Jim spojrzał uważnie na Martę.

– To twoja siostra. Jak dla mnie możesz jej powiedzieć, żeby się odwaliła. 

– Zaraz się okaże, że mam ochotę powiedzieć to połowie mojego rodzeństwa – zaśmiał się gorzko Jimmy. – I będę pierwszym wypieprzonym z comebacku. 

– O, nie! – Marta gwałtownie zaprotestowała. – Nie, nie, nie. Masz z nimi wystąpić. Wiesz, od ilu lat marzę, żeby usłyszeć niektóre piosenki? 

– Jakie znowu piosenki? – skrzywił się Jim. 

– Najbardziej trzy. Please don’t go – zaczęła wymieniać. 

– Jeny, nuuuda.

– Stay beside me.

– A co to w ogóle jest? 

– I Carry my soul! – zakończyła dobitnie.

– Chyba śnisz – prychnął Jim.

– Jimmy… – Marta przysunęła się do niego. – A jak cię bardzo ładnie poproszę? – szepnęła mu do ucha. – Bardzo, bardzo ładnie. 

– Musiałabyś się naprawdę niesamowicie postarać…

– Co tylko będziesz chciał.